poniedziałek, 8 listopada 2010

Gadżety nic nie dają

Kiedy jeszcze nie rozumiałem, że przeżywam kryzys, próbowałem poprawiać sobie humor w typowo kobiecy sposób. Oczywiście nie chodziłem do fryzjera ani do kosmetyczki. Kupowałem sobie coś fajnego. Oczywiście nie były to ciuchy, ani biżuteria, ani żarcie. Kupowałem sobie fajny gadżet. Oczywiście nie wiertarkę ani nic przydatnego w codziennym życiu. Faceci lubią najnowszą elektronikę - iPhone, iPad, iCoś, albo empe-trójkę, czwórkę lub piątkę (nawet nie wiem do ilu już doszło), albo wypasiony komputer stacjonarny chłodzony ciekłym azotem.
 
Ale ja nie kupowałem nic podobnego. Rzecz w tym, że kiedy chcesz dokopać swoim wrogom nie ma sensu kupować czegoś, co mają wszyscy. Nie ma sensu kupować niczego typowego. Ja wybierałem gadżety niszowe - coś, na co nikt inny nie wydałby kasy (przynajmniej nikt z mojego środowiska).
Zamiast empe-szóstki kupuję sobie topowy CD Walkman w czasach, kiedy nikt już nie używa płyt CD (moi wrogowie myślą, że to ekstrawagancja, a ja to robię dla jakości dźwięku). Do cyfrówki zamiast jednego superzooma kupuję 4 obiektywy stałoogniskowe (moi wrogowie, amatorzy, myślą, że to ekstrawagancja, ale ja to robię dla jakości zdjęć).
Jeśli już trzeba kupić coś do domu, to też idziemy pod prąd. Telewizor - tylko plazma. Szafkę pod telewizor pół roku szukałem, ale jest z drewna sezamowego. Pies - dobry, niemiecki. Kot - piękny, norweski. Samochód - lepiej coś taniego, bo i tak ktoś będzie miał lepszy. Zaoszczędzone pieniądze można wydać na rzeźbę z hebanu.

Dzisiaj wiem, że dokopywanie wrogom za pomocą nietypowych gadżetów na dłuższą metę nie pomaga. Z kryzysem trzeba walczyć inaczej, jeszcze nie wiem jak. Tymczasem kupię sobie coś nowego.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz